wróć drukuj  
 

Witold Kieżun, Armia Krajowa jedzie na Sybir. Wspomnienia z sowieckiego łagru w Krasnowodsku.

 
  1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
  Udana ucieczka
Więzienie na Montelupich
Prowokacja
Transport
Krasnowodsk – gułag śmierci
Marzenie o ucieczce
Szpital
Kagan
Razem z Japończykami
Powrót
Bilans śmierci
Aneks
 

6. Marzenie o ucieczce

W atmosferze pełnej świadomości braku szans na przeżycie w tym gułagu śmierci, mój kompleks ucieczki napotkał na podobne pragnienia wielu kolegów. Głównym problemem było dokładne rozeznanie terenu, zorientowanie się gdzie jesteśmy i jak daleko jest do granicy Persji.

Niespodziewanie pojawiła się możliwość zaspokojenia tej wiedzy. Pracując przy budowie gmachu NKWD w mieście, spotykaliśmy robotników Persów (Irańczyków), wolnych mieszkańców Krasnowodska. Otóż w czasie przerwy w pracy zbliżył się do mnie jakiś Pers z wielkim, typowym dla Persów krogulczym nosem i zapytał mnie po rosyjsku, jakiej ja jestem narodowości. Powiedziałem, że jestem Polakiem. Chciał się dowiedzieć, za co ja tu się dostałem. Odpowiedziałem rutynowo, że za nic, ot tak, po prostu „z łapanki”. Wówczas uśmiechnął się i powiedział: „Ja wiem, że ty jesteś z AK, ty tutaj nie przeżyjesz, musisz uciekać do Persji, przynieś jutro jakiś „pidżak” (marynarkę), a dam ci mapę”. Zameldowałem natychmiast o tej propozycji majorowi Sidorowiczowi, memu stryjowi i kapitanowi Noskowi. Zdecydowali, że jutro do pracy na budowę pójdzie zamiast mnie Stefan Klima, jako starszy i bardziej doświadczony. Klima wziął jakąś marynarkę i spodnie (w obozie łatwo było o ubrania, bo śmiertelność była duża) i wrócił z mapą okręgu krasnowodskiego w skali 1:300 000, a więc bardzo dokładną i naganem z 30 nabojami. Okazało się, że jesteśmy 230 km od granicy Persji, gdzie są wojska angielskie i że na mapie jest zaznaczona droga karawanowa do granicy.

Przygotowano więc precyzyjny plan ucieczki 30 ludzi jednym ciężarowym Studebakerem. Nasz kolega Juśkiw, który jako wybitny specjalista był technicznym szefem transportu samochodowego odpowiedzialnym za stan techniczny wszystkich samochodów obozu, przygotuje wóz z zapasem kół i benzyny, my natomiast w 4 osoby wyjedziemy wieczorem na pustynię z codziennym transportem zmarłych. Codziennie wieczorem ładowano około trzydziestu trupów (tyle średnio umierało więźniów) na ciężarówkę i ekipa czterech Niemców, pod strażą uzbrojonego szofera i jednego strażnika, wywoziła je na pustynię i zakopywała w przygotowanym dole-mogile. Zastąpimy Niemców i po zakopaniu trupów sterroryzujemy strażnika i szofera, co nie będzie trudne, bo będzie nas czterech na ich dwóch, w dodatku z reguły nie spodziewających się jakiegoś ataku ze strony więźniów. Odbierzemy im broń, przebierzemy się w ich mundury. Związanych Rosjan zostawimy na pustyni. Wracając samochodem już z daleka damy znak światłami, że wóz jest nasz. Wówczas druga grupa opanuje budynek straży przy bramie wjazdowej do obozu. Nie wydawało się to trudne, bo paru strażników siedziało w pomieszczeniu przy otwartych drzwiach i mając jeden nagan można było wpaść w parę osób do wartowni i unieszkodliwić enkawudzistów. Druga ekipa przebierze się w mundury strażników i wpuści opanowaną przez nas ciężarówkę do obozu. Do wozu załaduje się w sumie 30 wybranych osób i pod „strażą” kolegów przebranych w sowieckie mundury wyjedzie z obozu. 230 km do granicy drogą karawanową przejedzie się w ciągu nocy. Granicę sforsuje się ewentualnie ostrzeliwując się.

Plan był zupełnie realny i starannie rozważony, teraz, zgodnie z regułami sprawnej akcji dywersyjnej, należało przeprowadzić wstępny pilotaż szans. W grę wchodziły trzy zagadnienia: zbadanie możliwości sterroryzowania ekipy wywożącej trupy, zbadanie możliwości sterroryzowania załogi budynku przy bramie wjazdowej i zbadanie przejezdności ciężarówką drogi, zaznaczonej na mapie jako „droga karawanowa”, a więc uczęszczana przez karawany wielbłądów. Zbadanie szans sterroryzowania strażników w czasie transportu trupów powierzono mnie i Kazkowi Mikule.

Pewnego wieczoru uzgodniliśmy z ekipą niemiecką, że za cenę paru bochenków chleba wyjedziemy z transportem my, Polacy, zamiast nich. Udając Niemców zgromadziliśmy się przy trupiarni i załadowaliśmy trupy na ciężarówkę. Leżały one w dwóch, trzech warstwach, jedne na drugich. My w trójkę (nie pamiętam, kto był trzeci) siedliśmy na poręczach wozu z nogami na trupach, strażnik z pepeszą na kabinie szofera. Wyjechaliśmy już późnym wieczorem i dojechaliśmy do dużego rowu, wykopanego w ciągu dnia. Niestety, szofer niewłaściwie pokierował samochodem w taki sposób, że wpadł on prawymi kołami do rowu. My, siedzący na barierze samochodu, zostaliśmy przygnieceni zsuwającymi się trupami. Niektóre były już w stanie posuniętego rozkładu, cieknące. Było to jedno z najgorszych doznań w moim życiu!

Ostatecznie udało się nam jakoś wytoczyć samochód z rowu siłą nas trzech i dwóch Rosjan, przy pomocy urwanej barierki samochodu. Wracaliśmy strasznie zdeprymowani, ale z pełną świadomością, że plan jest realny, można z łatwością sterroryzować strażnika i szofera i zawładnąć samochodem.

Drugi pilotaż, dotyczący sterroryzowania załogi strażnicy wykazał, że strażników jest czterech, broń wisi na ścianie, a oni albo siedzą przy stole, albo leżą na pryczach. Drzwi są otwarte, na stole stoi telefon. Wejście do wartowni jest możliwe np. pod pretekstem przyniesienia jakiegoś dokumentu od oficera dyżurnego, znajdującego się na terenie obozu.

Pozostał więc jedynie pilotaż szofera Juśkiwa. Miał on dużą swobodę wyjazdu, nawet bez strażnika, ale trwało parę dni, nim udało mu się dojechać do początku drogi karawanowej. Okazało się, że jest to droga tylko dla wielbłądów, z miękkim piaskiem, w którym ciężki Studebaker ugrzęźnie. Był to dla nas cios. Tak pięknie i wręcz „naukowo” przygotowana, według wszelkich reguł dywersji, akcja, spaliła na panewce.